Piotr Kaniewski

Piotr Kaniewski

pexels-pixabay-2150

Przesyłka – Opowiadanie

  Statek transportowy “Comshi” opleciono dwoma ogromnymi stalowymi ramionami, przytrzymującymi go w dokach w mieście handlowym na Ganimedesie, największym księżycu Jowisza. Wszyscy załoganci jak jeden mąż stawili się na mostku. Wszyscy poza młodszym magazynierem Ortizem. Tym razem to on miał za zadanie pójść do ładowni i zabezpieczyć wszystkie skrzynie pilnując, aby żadna z nich nie odpięła się w trakcie lotu. 

  Pozostali siedzieli przed ogromnym stołem, który w trakcie podróży międzygwiezdnych chował się pod podłogę, wyświetlając hologram mapy galaktyki. Czasem jego wysunięta forma służyła im jako miejsce obrad, tak jak miało to miejsce dzisiaj. Wokół rozstawiono obrotowe krzesła, na których siedzieli konserwatorzy, magazynierzy, mechanicy, dwóch ochroniarzy i medyk. 

  Wszyscy spoglądali w kierunku wielkiego okna, przy którym siedział odwrócony do niego plecami  kapitan statku, Belfair. W porównaniu do reszty załogi był zaprawionym w boju, na oko pięćdziesięcioletnim mężczyzną. Jego głowę i twarz zdobiło wiele siwych włosów, które z niewiadomego powodu kochał eksponować. Patrzył na wszystkich z nietęgą miną, zdając sobie sprawę z reakcji załogi. Przed wylotem chciał opowiedzieć im o ich ostatnim zleceniu, które wykonają przed dotarciem do bazy wypadowej. Niestety wiedział, że wielu załogantom ten pomysł się nie spodoba.

  Tuż za Belfairem stał niewzruszony, niezainteresowany spotkaniem Asher, drugi zaraz po kapitanie pilot. Wpatrywał się w prawy nieoświetlony róg pomieszczenia, gdzie obserwowała całą sytuację kobieta ubrana w szary lekki mundurek medyczny. To ona była powodem, dla którego jeszcze nie wystartowali i stąd też wynikała jego obojętność. Sam kapitan zdradził mu bowiem cel jej wizyty, który w ogóle mu się nie podobał. 

– Pewnie zastanawiacie się, dlaczego jeszcze nie wylecieliśmy z tej bryły lodu. – Belfair postanowił wreszcie położyć karty na stół, przełamując długą i niezręczną ciszę. Wszyscy przytaknęli, lecz nie mieli zamiaru nic powiedzieć. – Jak wiecie to nasza ostatnia podróż “Comshi”, jak dolecimy do bazy, technicy wezmą ją na złom i przerobią na części. Postanowiłem przed tym uhonorować ją tak jak należy – powiedział donośnym, żywym głosem. 

  Wszyscy spojrzeli na siebie skrzywieni, nie będąc pewni czy powinni się cieszyć, czy bać. Kapitan statku roześmiał się na głos, uderzając rytmicznie ręką o stół. Postanowił wreszcie przejść do rzeczy. – Wziąłem dla nas ostatnie zlecenie, proste, szybkie i przyjemne. Oferują nam na główkę cztery tysiące kredytów. Dla tych, którzy nie potrafią liczyć – to trzy razy więcej niż w przypadku normalnych dostaw. 

  Załoga co chwila zaczęła na siebie spoglądać. Wymieniali się pytającymi spojrzeniami, oczekując, że ktoś coś powie, zada jakieś pytanie. Asherowi wydawało się nawet, że przez chwilę słyszał kilka kłujących jego uszy szeptów. Rozejrzał się po członkach grupy i wtedy to zauważył. 

  Jeden z konserwatorów zdecydował się przerwać ciszę. Zanim to jednak zrobił, podniósł rękę w celu uzyskania zgody na zadanie pytania. Belfair spojrzał na niego uśmiechnięty i skinął w jego kierunku, dając mu tym samym prawo do głosu. – To brzmi naprawdę rewelacyjnie kapitanie, ale co ma Pan na myśli, mówiąc “w przypadku normalnych dostaw”? Co takiego transportujemy, że jakaś firma postanowiła wydać na nas tyle kredytów? I co najważniejsze, kto jest naszym pracodawcą? 

  Kobieta, która jeszcze chwilę temu stała w rogu pomieszczenia, powolnym krokiem kierowała się w stronę stołu. Zupełnie tak jakby tylko czekała na to, aż ktoś zapyta o zleceniodawcę. Pozostali członkowie załogi nie kryli zaskoczenia widząc ją na pokładzie. Wyglądało na to, że nikt prócz Ashera i kapitana nie zdawał sobie sprawy z jej obecności. 

– Możecie mówić do mnie Cinta. Na czas wykonywanego zadania będę łącznikiem między wami, a Aquilą – naszym pracodawcą. Wszystkie pytania, zażalenia związane z ładunkiem kierujecie do mnie. 

  W całym pomieszczeniu rozległa się głośna dyskusja. Absolutnie wszyscy mieli coś w tej sprawie do powiedzenia. – Staram się nie przeklinać przy damach, ale chyba was popierdoliło. Aquila?! Naprawdę aż tak zależy wam na kłopotach? – powiedział jeden z mechaników. Zaraz po nim do głosu zerwało się jeszcze kilka osób. 

– Kapitan już całkiem oszalał. Od kiedy pracujemy dla eksperymentalnej jednostki badawczej? 

– Nie wiem jak wy, ale ja na coś takiego się nie pisałem. T-To samobójstwo! 

  Asher co do joty przewidział reakcję załogi. Wiedział, że nikt nie przejdzie wobec takiego pracodawcy obojętnie, zwłaszcza po tym jak Aquila została oskarżona o bestialskie eksperymentowanie na ludziach. Sami tłumaczyli się, iż na ich stacji kosmicznej wybuchła epidemia, a przeprowadzone tam kontrowersyjne badania były “jedynymi możliwymi środkami zapobiegawczymi”. Od tamtej afery minęło kilka miesięcy i jak na razie żaden statek transportowy legalnie nie mógł przewozić na stację żadnych towarów. Niesmak pozostał i nic nie wskazywało na to, żeby w najbliższym czasie miało się to zmienić. 

  Nielegalne transportowanie skrzyń z zaopatrzeniem nie było niczym niezwykłym. Nawet i na pokładzie “Comshi” nierzadko dochodziło do pozaprogramowych zleceń. Mimo to wszyscy tego typu zleceniodawcy nie mieli nawet zbliżonej reputacji do owianej złą sławą Aquili. 

  Drugi pilot doskonale wiedział, że musi jakoś uspokoić sytuację, bo w przeciwnym razie większość załogi zostanie na Ganimedesie. Asher uderzył mocno pięścią w stół tak, że wszyscy umilkli i zaczęli na niego spoglądać. Zdawał sobie sprawę, jakie pytanie krążyło w głowach obecnych przy stole ludzi. Sam przez jakiś czas intensywnie zastanawiał się nad odpowiedzią. W końcu wycedził przez zęby, nie ukrywając niezadowolenia i frustracji: – Cinto, miło nam cię gościć na pokładzie “Comshi”, jak sama widzisz nie jesteśmy przekonani co do współpracy z Aquilą. Jeżeli naprawdę zależy ci na domknięciu tego kontraktu, proponuję zacząć mówić. Powierzchowne informacje nas nie interesują. Oczekujemy konkretów i to takich, które utwierdzą nas w przekonaniu, że nie pakujesz nas w żadne gówno. 

  Cinta spojrzała chłodnym wzrokiem na Belfaira, który ukradkiem jej przytaknął. Dał jej tym samym do zrozumienia, że nie ma innego wyjścia jak powiedzieć zgromadzonym, o co w tym wszystkim chodzi. Przez chwilę stała w bezruchu, ślepo spoglądając w pustą przestrzeń. Najprawdopodobniej, próbując znaleźć słowa, które jak najlepiej opiszą całą sytuację. 

– Waszym zadaniem jest przewiezienie obiektu badawczego RX37r2. Podejrzewamy, że jego struktura biologiczna oraz biochemiczna jest niezwykle unikatowa, biorąc pod uwagę wszystkie badane przez nas obiekty. – Kobieta poczuła na sobie kilka, a nawet kilkanaście pustych spojrzeń. To nie była odpowiedź, jakiej oczekiwali. Patrzyli na nią jak na nauczycielkę, która próbowała wytłumaczyć dzieciom trudne zadanie matematyczne, lecz pomimo chęci ostatecznie jej się to nie udało. Ciężko westchnęła, po czym jakby nic się nie stało, wróciła do tematu. – Na Ganimedesie odkryto nową formę życia. Niesklasyfikowany dotąd gatunek, który został schwytany przez naszych pracowników, niedaleko portu. Zawieziecie ładunek na Aquile, otrzymacie przelew i wszyscy rozejdziemy się w przyjaznych warunkach. 

  Jeden z magazynierów nagle wstał i podszedł do kobiety, nie kryjąc przy tym sarkazmu. Nowy ładunek z automatu oznaczał nowy obowiązek, a co za tym idzie potencjalne problemy. – I co, myślisz, że będziemy trzymać to twoje zwierzątko na smyczy? Może co jakiś czas będziemy go wyprowadzać na spacer po pokładzie, co myślicie panowie?! – Spojrzał na wszystkich z szyderczym uśmieszkiem. Pewna siebie mina zniknęła tak szybko jak się pojawiła, gdy tylko zobaczył wkurwioną twarz kapitana. Być może chciał skarcić swojego pracownika, ale nie zdążył. Cinta go w tym wyprzedziła. 

– Czyż nie oczekiwaliście właśnie takiego obrotu wydarzeń? Interesowało was to, czy przypadkiem nie przewozimy ze sobą schematów broni lub eksperymentalnych narzędzi i maszyn, które potencjalnie mogłyby zostać wykorzystane do niehumanitarnych badań z ludźmi w roli głównej, zgadza się?! Chyba nie sądziliście, że Aquila wynajęła was do transportowania wacików i spirytusu! – Po chwili ton badaczki złagodniał. Widziała po minie magazyniera, że nie miał on już ochoty się z nią kłócić. Delikatnie kiwnął głową i wrócił na miejsce, z którego przyszedł. – Zadbaliśmy o to, aby nasza podróż odbyła się bez zarzutów. RX37r2 został uśpiony i najwcześniej obudzi się dopiero za dwa dni, czyli trzy godziny po dostarczeniu go na miejsce.  

– Panowie… sami widzicie, że to łatwiutka robota. Wpadamy, zabieramy kasę i tyle nas widzieli. Wchodzicie w to? – Zapytał pełen nadziei kapitan. Jego głos był aksamitny i brzmiał niezwykle przekonująco, na twarzy mężczyzny pojawił się uśmiech, który tylko dodawał mu pewności siebie. Załoga spędziła z nim wystarczająco dużo czasu, aby mu zaufać. Wykazywał ogromną wiarę w załogę i to, że bezproblemowo uda im się dopiąć zlecenia. 

  Jedynie Asher widział za tą piękną maską, człowieka zdesperowanego, któremu zależy na szybkim zdobyciu gotówki. Wpatrywał się na niego wystarczająco długo, aby ten mógł to zauważyć. Kiedy ich oczy się ze sobą zetknęły drugi pilot powiedział – W takim razie zabierajmy się stąd. Cinta poinformuj swoich ludzi, żeby jak najszybciej przenieśli skrzynię na statek. 

– Tak właściwie to klatkę. Skrzynia mogłaby być dla obiektu zbyt ciasna. Poza tym, dostęp do tlenu byłby ograniczony. Protokół bezpieczeństwa by na to… – Przerwała. Twarz Ashera była zupełnie obojętna, nie była w stanie wyczytać z niej żadnych emocji. Po prostu przestała mówić. 

– Zanim twoi ludzie wejdą na pokład mają znaleźć Ortiza, pomoże im zabezpieczyć skrzynię. – Powiedział spokojnym głosem, wkrótce po tym zasiadając za stery statku.

  W tym samym czasie Belfair dał jasny znak załodze, że spotkanie dobiegło końca. Machnął ręką, po czym wszyscy odwrócili się na pięcie i skierowali do wielkich rozsuwanych metalowych drzwi. Za nimi znajdowało się sporo wolnej przestrzeni, kafeteria oraz kwatery. Wszyscy zaczęli przygotowywać się do startu. 

  Belfair rzutem na taśmę przypomniał sobie, że chciał zamienić słówko z medykiem, więc zawołał go. Doktor Heart zatrzymał się na przejściu i powolnym krokiem wrócił do stołu. Cisza panowała do momentu, w którym drzwi się nie zamknęły, a na mostku pozostali jedynie kapitan, Asher, Cinta oraz dr Heart. 

– Na czas trwania tego zlecenia prosiłbym cię, żebyś udostępnił swoją pracownię Cincie, a w razie potrzeby był do jej dyspozycji. – Przez pierwsze kilka sekund mężczyzna ubrany w biały fartuch nie powiedział nawet słowa. W zupełnej ciszy spojrzał na drzwi wyjściowe i zaczął kroczyć w ich kierunku. – Pani doktor, proszę za mną. – Powiedział, a już po chwili oboje zniknęli za zamykającymi się wrotami. Na mostku pozostała jedynie dwójka pilotów. 

  Asher bez słowa usiadł przy kokpicie, mijając Belfaira. Zajął się kalibrowaniem holograficznego komputera. Powoli szereg pionowych i poziomych wskaźników zaczął wypełniać się zielonkawym tłem. Włączył szybką symulację lotu, która miała na celu sprawdzić, czy wszystkie podzespoły są gotowe do startu. 

  Niejeden specjalista na widok tej diagnostyki padłby trupem z przerażenia. “Comshi” jak na swoje lata z zewnątrz nie wyglądała najgorzej. Wszystko trzymało się kupy, przez co klienci zazwyczaj wierzyli, że oddają swoje towary w dobre ręce. Zmieniliby zdanie, gdyby chociaż na moment przyjrzeliby się któremukolwiek ze wskaźników. Tarcze od dobrych kilku miesięcy były przeciążone i nikt nie zadał sobie trudu, żeby to zmienić. Migający czerwony okrąg na pulpicie, na każdym kroku o tym przypominał. Silniki oznaczone kolorem pomarańczowym, informowały o tym, że powinny wytrzymać w trakcie podróży nadświetlnej. Inaczej było z niektórymi zaczepami odpowiedzialnymi za utwierdzenie skrzyń na podłożu. Ich stan wymagał ciągłego kontrolowania, zwłaszcza w trakcie szybkich, gwałtownych podróży, które czekały załogę “Comshi”

  Asher był obecnie w wykreowanym przez siebie świecie. Kochał być za sterami statku, a jeszcze bardziej uwielbiał mieć pod kontrolą całą sytuację. Przez kilka ostatnich minut zapomniał, że nie jest jedynym pilotem w pomieszczeniu. Przypomniał sobie o tym, kiedy spróbował ustawić kurs na bazę wypadową. Gdy ruszył palcem, żeby potwierdzić polecenie, na jego twarzy pojawił się grymas. Konsola zaczęła regularnie wydzielać błyski czerwonego światła. Pośrodku ekranu widniał prostokąt, a w nim wykrzyknik. 

  Odwrócił głowę do kapitana i powiedział: – Wszystkie parametry… – zatrzymał się na moment, jakby przez chwilę miał wątpliwości czy wszystko jest w porządku. – Jak na nasze standardy w normie. Jeśli dopisze nam szczęście, to statek przetrwa dwa skoki w nadświetlną. 

– A jeśli nam go zabraknie? 

– To będziemy musieli przekonać Auqile, żeby zamiast kredytów poratowali nas statkiem. – Na mostku rozległ się głośny śmiech kapitana. Towarzystwo Ashera było mu na rękę. Pomimo iż na takiego nie wyglądał, to zawsze był w stanie poprawić mu humor.

– Ortiz się ze mną kontaktował. Klatka jest już zabezpieczona i możemy ruszać. – Powiedział, spoglądając z uśmiechem na Ashera. 

– W takim razie zaakceptuj moje polecenie i ruszajmy. Nie zamierzam wykonywać tego zadania dłużej niż jest to konieczne.  

  Obecnie nie było już żadnego śladu po trójkącie z wykrzyknikiem. Asher otrzymał pełen dostęp do systemów pokładowych i zamierzał to wykorzystać. 

  Hologram przedstawiał całą trasę, jaką musieli przebyć, aby dotrzeć do bazy wypadowej, w której mieli już raz na zawsze pożegnać się z “Comshi”. Belfair wprowadził za pomocą wirtualnej klawiatury aktualną lokalizację Auqili. Znajdowała się w połowie drogi od celu, i to właśnie wtedy statek miał automatycznie wyłonić się z tunelu nadświetlnego, aby załoga mogła uzupełnić paliwo i odpocząć. W świetle prawa taki postój nie był niczym niezwykłym. Firmy transportowe korzystały z tego rodzaju możliwości. 

  Silniki powoli rozgrzewały się do czerwoności, czemu towarzyszyło buczenie. Na pokładzie przypominało to wytłumiony stukot bębna z pralki, który ciągle obraca się wokół własnej osi. Był to sygnał dla pracujących na miejscu kontrolerów, aby zluzować ramiona trzymające statek i puścić go wolno. Po zdjęciu blokady silniki zaczęły pracować na jeszcze szybszych obrotach. 

  Statek powoli wynurzał się z doków, a po chwili całkowicie je opuścił. Z zawrotną prędkością odleciał w kierunku nieba, aż w końcu przestał być widoczny gołym okiem dla obserwatorów. 

– Lepiej się czegoś trzymajcie ludzie! Zaraz wchodzimy w nadświetlną – krzyknął, ukazując pilotowi siedzącemu obok kciuk w górę. 

  Asher bez słowa sięgnął w stronę wielkiej wajchy, która zakończona była kanciastą rączką. Powoli popychał ją ku górze. Panel znajdujący się obok, w tym samym czasie wypełniał się błękitnymi paskami. Gdy doszedł do końca, statek w mgnieniu oka ruszył z zawrotną prędkością, przyciskając pilotów głęboko do foteli. Nie ulegało wątpliwości, że reszta załogi także musiała to odczuć. Nieprzyjemne uczucie potęgowało brak tarczy. Zazwyczaj to one amortyzowały energię, która następnie wystrzeliwana była w próżnię. Awaria sprawiła jednak, że ta rozeszła się po całym “Comshi”, wywołując turbulencję. 

  Ich oczom ukazał się błękitny tunel, który otaczał cały statek. Od razu wzięli się za ocenę uszkodzeń. Silniki, choć lekko przegrzane, w dalszym ciągu wykazywały zdatność do użytku. Obaj odetchnęli z ulgą. 

– Za dwa dni z hakiem powinniśmy być na miejscu. – Powiedział Belfair i rozsiadł się wygodnie na fotelu. – Dalej jesteś zły o to zlecenie? Przecież mogliśmy trafić na znacznie gorszego pracodawcę… 

– Nie w tym rzecz. Nie powinieneś podejmować takich decyzji za naszymi plecami.

– Przesadzasz. – Machnął ręką w kierunku Ashera.

– A pomyślałeś o tym, że odwalając takie akcje tracisz zaufanie załogi? Że ktoś w końcu, obserwując cały ten syf uderzy pięścią w stół i powie “dość”? Takie rzeczy się zdarzają i to częściej niż myślisz. – Zrezygnowany odwrócił siedzisko w stronę kapitana. 

– Dlaczego w ogóle zdecydowałeś się przyjąć to zlecenie? Przecież wiesz, w jaki stanie jest “Comshi”. Nie mogłeś poczekać, aż dotrzemy do bazy i odbierzemy nowy statek? 

– Cóż, Aquila była niezwykle stanowcza, jeśli chodzi o czas dostarczenia przesyłki. Ktokolwiek jest zainteresowany tym stworem musi być jednocześnie kurewsko niecierpliwy. Jeszcze a propos tego zlecenia – nie dokończył, razem usłyszeli głośny metaliczny zgrzyt. Wielkie drzwi otworzyły się w poziomie i na mostek wtargnął z prędkością światła jeden z magazynierów. Widocznie coś mocno go przestraszyło, nie był w stanie złapać tchu, a minę miał taką jakby zobaczył ducha. 

  Asher i Belfair stali tuż nad siedzącym przy okrągłym stole mężczyzną. Po upływie kilkunastu sekund zdawało się, że jest mu już nieco lepiej. Zadyszka, która ograniczała struny głosowe, zniknęła. Przypomniał sobie, po co przyszedł na mostek i zaczął mówić. – K-Kapitanie, mamy problem… 

  Na to zdanie automatycznie się wykrzywił. Belfair tak jak wielu ludzi nienawidził problemów, a zwłaszcza tych, które występowały na jego statku. Gdy tylko pomyślał o liczbie możliwych kłopotów przeszły go dreszcze.  – Nadświetlna uszkodziła kolejne zaczepy? – Zgadywał, przez głowę przelatywało mu wiele pomysłów, lecz ten z jakiegoś powodu wydawał się mu najmniej inwazyjny. W głębi duszy oczekiwał, że właśnie o coś takiego chodziło magazynierowi. 

– C-Coś stało się Ortizowi – Zatrzymał się na chwilę, aby przełknąć nadmiar śliny w ustach. – Znaleźli go całego we krwi na dolnym pokładzie. Cinta próbowała dopytać go o to co się stało, ale w ogóle nie reagował na żadne bodźce. Wzięła go do pracowni medycznej i poprosiła, żeby któryś z panów do niej przyszedł. 

  Obaj piloci byli w zupełnym szoku. Nie mogli uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszeli. Liczyli na to, że to tylko głupi wypadek. Mimo to istniała duża szansa na to, że jeden z członków ich załogi nie dotrwa do końca lotu. Kapitan nie mógł do tego dopuścić. Odwrócił się i podszedł do swojego stanowiska. Czuł, że Asher namierza go spojrzeniem. 

– Mogę liczyć na to, że się tym zajmiesz? 

  Nie odpowiedział. Choć postanowił przemilczeć tę prośbę, to i tak natychmiast wyszedł z pomieszczenia. Idąc do windy widział kilku członków załogi, którzy bacznie mu się przyglądali. Wszyscy wyglądali na zdenerwowanych, co rzadko miało miejsce na pokładzie “Comshi”. Najczęściej na twarzach pracowników widniały lekkie uśmiechy, o ile wcześniej nie zostali oni zaskoczeni przez kapitana kolejnym lewym zleceniem. Incydent, który dotyczył Ortiza wcale nie dodawał im otuchy. 

  W końcu stanął przed windą. Wcisnął przycisk znajdujący się na ścianie i obserwował jak na małym panelu miga czerwona strzałeczka w górę. Wkrótce zniknęła, a drzwi prowadzące do windy się otworzyły. Asher natychmiast wcisnął przycisk oznaczony numerkiem “0”, po czym obserwował jak metalowe wrota powoli się zamykają. 

  Stanowczym krokiem szedł przed siebie, w kierunku pracowni medycznej. Ładownia wypełniona była wieloma skrzyniami. Wszystkie zabezpieczone specjalnymi zaczepami. W trakcie drogi starał się spojrzeć na wszystkie. Dostrzec jakiś mankament, trop, który pozwoliłby mu zrozumieć, co się wydarzyło. Nic z tego. 

  Miejsce wyglądem przypominało labirynt. Kroczył jedną alejką, po to, aby po chwili skręcić i znaleźć się na bardziej otwartym terenie. Z oddali widział wielkie drzwi, które dzieliły go od ambulatorium. 

  Będąc blisko celu, dostrzegł po swojej prawej stronie ślady gęstej krwi. Zatrzymał się i schylił, po czym dotknął substancji przez skórzane rękawiczki. W konsystencji przypominała bardziej smar aniżeli ludzką krew. Wzruszył ramionami i podszedł do ogromnych drzwi. Te wbudowane w czujnik ruchu otworzyły się w dwie strony, gdy tylko wkroczył w ich pole zasięgu. Jego oczom ukazało się pomieszczenie medyczne. 

  Pierwsze co zobaczył to spory blat, na którym siedział Ortiz ubabrany czerwoną substancją. Nie poruszał się, a tym bardziej nic nie mówił. Obok niego stała Cinta. W ręce trzymała cieniutki datapad wielkości tableta. Dynamicznie przesuwała po nim palcem, nie zwracając wielkiej uwagi na obecność Ashera. Być może była na tyle pochłonięta szukaniem informacji, że nie dobiegł do niej dźwięk otwierających się drzwi. 

– Wiemy już co tu się stało pani doktor? – Zapytał spokojnym głosem. Lekarka na moment podskoczyła, wyrywając się ze swojego transu. Spojrzała na niego, a następnie znów zagłębiła się w tekst, przewijając kilkanaście linijek. 

– Szczerze? Nie mam bladego pojęcia. Magazynier CM009 do tej pory nie odezwał się do mnie słowem. 

– Nazywa się Ortiz. Co ze śladami krwi na jego ubraniach? Ktoś go zranił? 

– Nie odnotowałam żadnych obrażeń fizycznych, ale podejrzewam uraz natury psychologicznej. Majaczy, a jednocześnie nie reaguje na żadne moje komendy. 

  Co mogło wywołać u Ortiza taką reakcję? Asher ciągle się nad tym zastanawiał. Twarz magazyniera wyglądała jakby zatrzymała się w miejscu. Przypominało mu to grymasy bohaterów występujących w horrorach, którzy ze strachu doznali rozległego zawału serca i umarli z wymalowanym strachem na ustach. 

  Lewą dłonią złapał go za podbródek i uniósł go lekko tak, aby lepiej go widział. Mężczyzna powoli machał palcem z nadzieją, że ciało pacjenta zareaguje. Nic z tego. Wzrok Ortiza ślepo wpatrzony był w ubranie pilota. Zupełnie tak jakby poddany był jakiemuś transowi. 

– Myślisz, że tego nie próbowałam? Nie reaguje na żadne sygnały z zewnątrz. – Westchnęła zrezygnowana Cinta. 

– W takim razie trzeba skorzystać z bardziej inwazyjnej metody. – Zamachnął się, a następnie uderzył w prawy policzek pacjenta. Reakcja była natychmiastowa. Ortiz został uwolniony z zastoju, niewidzialnej bariery, zareagował automatycznie. Wrzasnął i odskoczył z blatu, przewracając się na ziemię razem z mężczyzną, który próbował go przebudzić. 

– Musimy stąd uciekać rozumiecie?! Jesteśmy w poważnych tarapatach! My – Zatrzymał się na chwilę – Przewozimy w skrzyniach jakieś pierdolone stworzenia. – Asher i Cinta spojrzeli na siebie. Nawet nie próbowali udawać zaskoczonych. Nie musieli nic mówić, żeby Ortiz zrozumiał, o co w tym wszystkim chodzi. – Nawet, kurwa, nie próbujcie mi powiedzieć, że o tym wszystkim wiedzieliście. Kiedy zamierzaliście mi o tym powiedzieć?! 

– Sami dowiedzieliśmy się o tym niedawno. To właśnie o tym rozmawialiśmy na naradzie. Zresztą nie masz się czego bać, Cinta mówiła, że stwór jest tylko jeden, w dodatku został uśpiony. – Ortiz przybliżył się do niego i mocno chwycił za kołnierz jego munduru. 

– W takim razie powiedz mi, dlaczego ta przeklęta skrzynia się poruszyła. Dlaczego, kiedy ściągnąłem z niej materiał, coś stało na czterech odnóżach i próbowało mnie zabić?! Gdybym nie miał przy sobie broni, byłoby już po mnie! 

– Zaraz, zaraz – Wtrąciła. Dopiero teraz doszło do niej czym była maź pokrywająca większość ciała magazyniera. Przez cały ten czas nie chciała doprowadzić tej myśli do siebie. Zaczęła już coś przeczuwać, kiedy baza danych nie wypluwała wyniku pochodzenia krwi. Teraz wszystko zaczęło układać się w spójną całość. – Aquili za wszelką cenę zależało na zdrowym żyjącym obiekcie, a ty tak po prostu rozstrzelałeś je jak jakieś zwierze gospodarcze? 

– Ja albo on. Nie miałem innego wyboru. – Kobieta miała ogromną ochotę powiedzieć mężczyźnie, że wolałaby, aby pojedynek zakończył się pozytywnie, ale dla bestii. Mimo to ugryzła się w język. Była zdruzgotana. Nie wiedziała, co zrobić, aż w końcu powiedziała: – Muszę powiadomić o zaistniałej sytuacji doktor Gauthier, ale – Na moment złapała oddech, po czym powoli go wypuściła – W pierwszej kolejności muszę zobaczyć ciało. Musimy upewnić się, że nie żyje.  

  Ortiz próbował jeszcze zaoferować swoją pomoc. Cinta nie chciała o tym słyszeć i łagodnie mu odmówiła. – Ty już swoje zrobiłeś. Będzie lepiej, jak posiedzisz sobie na górnym pokładzie i zmyjesz z siebie to świństwo. Niedobrze mi się robi jak na ciebie patrzę. – Wstał z ziemi i wyszedł, pozostawiając tę uwagę bez komentarza. 

– Musimy dowiedzieć się jak bardzo zgodne z prawdą są jego słowa. – Powiedziała, chwytając dłonią czoło. Asher przytaknął, zgadzając się z nią, lecz miał wątpliwości czy ten gest został przez nią w ogóle zauważony. – To wszystko jest takie pogmatwane. – Kontynuowała. – Możesz mi wierzyć lub nie, ale osobiście widziałam proces usypiania tego zwierzęcia. Zlokalizowaliśmy żyły i powoli wpuściliśmy odpowiednie substancje. Musimy upewnić się, że nie żyje. – Powtórzyła. – Skontaktuj się proszę z kimś kompetentnym, najlepiej z ochroniarzami. Niech wezmą ze sobą broń i przyjdą tutaj. Nie możemy dać się zaskoczyć. 

  Niedługo później cała czwórka stała już w miejscu, gdzie była zaplombowana klatka obiektu badawczego. Wysoka na trzy metry, pokryta cienkim materiałem. Pozostałe skrzynie, beczki i podłoga kleiły się od nadmiaru czerwono-czarnej substancji. Wyglądało na to, że Ortiz nie kłamał. Powoli kroczyli w jej kierunku jakby spodziewali się, że bestia zaraz rozerwie kraty i spróbuje się do nich dorwać. Nic jednak się nie działo. Jako jedyni generowali niezwykle cichy, ale wciąż słyszalny stukot. 

– Miejcie broń w pogotowiu. – Zaleciła drżącym głosem. Zauważyła, że Asher zamierza ściągnąć plandekę. Szybko złapała go za ramię i mocno przyciągnęła w swoją stronę. – Czekaj, coś mi tu nie pasuje. Jakie wyposażenie noszą przy sobie magazynierzy? – Chodziło jej oczywiście o broń, którą nosili pracownicy na wypadek gdyby osoby z zewnątrz zainteresowały się transportowaną przesyłką. 

– Zawsze ma przy sobie pistolet energetyczny małego kalibru. Bezużyteczny na daleki dystans, ale wystarczająco mocny, żeby zranić przy bliskim spotkaniu. 

– To nie on ubabrał całą ładownię. Odbezpieczyć broń! – Tym razem w jej głosie nie dało się wyczuć strachu. – Co ty do cholery robisz?! – Wrzasnęła na pilota, który w mgnieniu oka wyrwał się z uścisku i powędrował jeszcze bliżej skrzyni. – A jeśli on żyje? Co jeśli cię zaatakuje? CM009 mógł uszkodzić klatkę. 

– Nazywa się Ortiz. Chcesz wiedzieć co tu się stało? 

– Chcę – Odpowiedziała po krótkim namyśle. 

– Więc zrobię to co konieczne. Ktoś musi. 

  Pomieszczenie wypełniło się mocnym białym światłem. Asher i Cinta stali obok stalowego blatu, na którym umieszczono zwłoki, a dokładnie rzecz biorąc resztki, jakie pozostały po tajemniczym stworzeniu. On przyglądał im się z dużym zaciekawieniem. Ona pracowała przy konsoli, która wyświetlała szereg informacji na temat obiektu. Oboje byli niezwykle bladzi, lecz nie mieli pewności czy to zasługa mocnej lekarskiej lampy, czy zwykłej reakcji ciała, które nie było przyzwyczajone do podziwiania takich widoków. 

  Na środku stołu leżała pomarszczona skóra powyginana w nienaturalny sposób, tworząca kształt wyglądem przypominającym rozwartą poczwarkę. W jej środku znajdowały się połamane, ale wciąż przytwierdzone kości obtoczone resztkami poszarpanego mięsa. W miejscu, gdzie powinny być odnóża widzieli jedynie wypompowany materiał daleki od organicznego. Gdyby ktoś miał zapytać Ashera o zdanie powiedziałby, że na rogach stołu wisiały cztery sflaczałe balony w pełni pozbawione powietrza, a w tym przypadku krwi. 

  Widok ten był obrzydliwy i mógłby przyprawić o zawroty głowy niejednego człowieka, lecz nawet otępieniec wiedziałby, że Ortiz nie mógłby przyczynić się do takiej degradacji ciała. Zamiast pistoletu musiałby użyć granatu, który swoją drogą uszkodziłby nie tylko potwora, ale i statek. Tę zagadkę próbowała rozszyfrować Cinta, wchodząca w najgłębsze zakamarki martwego organizmu. Co ciekawe, wcale nie musieli czekać długo na rezultaty. 

  Oderwała się od konsoli z lekkim uśmiechem na twarzy. Spojrzała w jego kierunku i wreszcie przerwała długo trwającą ciszę.

– Co za interesujące stworzenie. – Rzuciła zachwycona. – Nie dziwię się, że Gauthier tak bardzo zależało na przetransportowaniu go jak najszybciej na Aquile. Jego struktura genetyczna jest unikatowa, niepodobna do żadnego znanego nam stworzenia. Może gdybyśmy wrócili na Ganimedesa i poszukali więcej obiektów – Zatrzymała się na chwilę. – Nie, to niemożliwe. Nie mamy na to czasu i środków. Widzisz, jestem pewna, że gdyby mózg nie uległ zniszczeniu ciało samo zaczęłoby się regenerować. Gdyby tylko udało nam się stworzyć lek, który przyspieszyłby regenerację. 

– Pani doktor – Przeciągnął chłodnym głosem natychmiast ściągając ją na ziemię  – Interesują mnie konkrety. Wiemy, dlaczego ciało eksplodowało? 

– Podejrzewam, że to coś w rodzaju systemu obronnego. W sytuacji, kiedy zwierzę jest blisko śmierci, przesyła do mózgu odpowiednie sygnały, które natychmiast rozpoczynają wewnętrzny proces autodestrukcji. Ciśnienie wewnątrz ciała błyskawicznie rośnie do momentu eksplozji. Poza tym wydaje mi się, że żyją stadnie. Takie poświęcenie pomogłoby dać cenne sekundy reszcie zgrai na atak lub ucieczkę. 

  Choć rzadko można zaskoczyć Ashera, to w tym momencie był pod wrażeniem zdolności dedukcyjnych doktor Cinty.  – I tego wszystkiego dowiedziałaś się z tej rozciapcianej poczwarki? 

– Tak właściwie to nie wszystko. – Wtrąciła. – Jest jeszcze jedna rzecz, która nie daje mi spokoju. Broń Ortiza była zbyt słaba, żeby zmusić bestię do świadomej autodestrukcji. Musiał wywołać ją jakiś inny czynnik, może choroba? 

– A nie mógł zestrzelić jakiegoś nerwu, który mimowolnie puścił sygnał do mózgu? 

– Nie mam pojęcia. Najbliższy sprzęt, który pozwoliłby mi to ustalić znajduje się na Aquili. 

– W takim razie, co teraz? 

– Powinniśmy zabezpieczyć zwłoki. Może na takie nie wyglądają, ale zawierają w sobie zbyt wiele informacji, żebyśmy mogli tak po prostu je stracić. Zaręczam, że nawet jeśli nie otrzymacie pełnego wynagrodzenia, to i tak dostaniecie za ich przewiezienie jakieś kredyty. – Miał wrażenie, że sama do końca w to nie wierzyła. Chciała go pocieszyć? Przekonać do tego, żeby jej pomógł? Nie umiał odpowiedzieć na to pytanie. 

– Przeniesiesz ciało do chłodni? Ja w tym czasie zajęłabym się zdawaniem raportu przełożonej. 

  Poszedł na drugą stronę stołu tam, gdzie znajdowała się niewidoczna wcześniej mała konsola. Wcisnął wielki czerwony przycisk z napisem: rozłącz. Nogi stołu powoli zaczęły chować się w podłodze, aż w końcu całkowicie zniknęły. Stół unosił się ku górze, aby po chwili opaść w dół na kilka centymetrów i tak w kółko. Pod spodem lewitującego kawałka metalu wydobywało się błękitne lekko migające światło. 

  Chwycił za metalową rączkę i zaczął prowadzić zwłoki w kierunku chłodni. Ta znajdowała się na wprost pomieszczenia, w którym obecnie przebywał. Od celu dzieliły go tylko wielkie stalowe drzwi, które tak jak te wejściowe otwierały się za pomocą czujnika ruchu. Kątem oka zauważył jak Cinta podeszła do głównego terminala i zaczęła wpisywać coś szybko na holograficznej klawiaturze. 

  Chwilę później usłyszał metaliczny syk, po którym zniknął w odmętach mrozu. Drzwi zamknęły się tuż za nim. 

  Gdy wrócił zobaczył, że Cinta stoi naprzeciw hologramu, który przedstawiał do pasa postać kobiety. Miała na sobie białą marynarkę z kilkoma guzikami, na jej ramieniu spoczywało oznaczenie, którego Asher nie był w stanie rozszyfrować. Zgodnie z zapowiedziami musiała rozmawiać ze zleceniodawczynią – doktor Gauthier. Stała nieruchomo patrząc przed siebie. Nic nie mówiła.  Jej twarz była pozbawiona jakiegokolwiek wyrazu. Ciężko było stwierdzić czy jest spokojna, czy może tylko czeka na odpowiedni moment, żeby wyrzucić z siebie jakąś obelgę. Tylko dlaczego one nic nie mówiły? 

  Z każdą chwilą zmniejszał dystans do Cinty i hologramu. W pewnym momencie Gauthier znacznie ożyła, spoglądając w jego stronę. 

– Doprawdy doszło do bardzo niefortunnego zdarzenia na pokładzie waszego statku, panie Asher. Możecie być jednak spokojni, że umowa wciąż jest aktualna i oczekujemy waszego przybycia na Aquilę. 

– Myślałem, że byliście zainteresowani wyłącznie żywym okazem. 

– Raport doktor Cinty wykazał, że szczątki obiektu RX37r2 są w stanie zdradzić nam wiele informacji. Bylibyśmy niezwykle głupi, tracąc taką okazję na własne życzenie. Mamy również nadzieję, że podczas incydentu waszemu pracownikowi nic się nie stało. Cinto, w jaki jest w stanie? – Spojrzała poważnie na stojącą obok Ashera doktor. Kobieta odruchowo wyciągnęła swój datapad. 

– Podniesione ciśnienie, parę siniaków, wysoka dezorientacja. Z początku podejrzewałam rozległy uraz głowy, ale dokładniejsze badania niczego nie wykryły. Poza doznanym szokiem nic mu nie jest. 

– Ile czasu minęło od ostatniego badania? 

– N-Nie jestem pewna, godzinę, może dwie? Myśli pani, że powinniśmy poddać go rutynowym kontrolom? Sprawdzałam zawartość krwi zwierzęcia i nie wykryłam w niej żadnych toksyn, które mogłyby wywołać skutki uboczne. 

– Pytałam z czystej ciekawości. W razie jakichkolwiek problemów masz się ze mną natychmiast skontaktować Cinto. Panie Asher, nie możemy doczekać się dostawy nowych obiektów, do zobaczenia na Aquili. – Hologram rozdzielił się na małe kawałeczki, a po chwili całkowicie zniknął.  

  Po ostatniej rozmowie z pracodawcą minęło 21 godzin. W końcu nadeszła upragniona chwila na obiad. Prawie wszyscy zebrali się w kafeterii na górnym pokładzie i spokojnie czekali aż kucharz wyda im jedzenie. Wśród obecnych brakowało Thomsona, który właśnie czuwał w maszynowni, nadzorując pracę silników “Comshi”. Na posiłek nie stawili się również doktor Heart oraz Ortiz. Ich nieobecność została zauważona przez Belfaira. Ten siedział bez słowa przy stole z Asherem oraz Cintą. Nagle zaczął się rozglądać, jakby pośród twarzy załogantów próbował coś znaleźć. Na ustach pojawił się lekki grymas, gdy znalazł odpowiedź, której szukał. 

– Gdzie do jasnej cholery jest Ortiz i Heart? – Na samym początku była cisza. Nikt nie odpowiedział na to pytanie od razu. Z lekkim opóźnieniem podszedł do nich jeden z techników, nazywał się Johnson. 

– Panie kapitanie, obawiam się, że w najbliższym czasie nie zaszczycą nas swoją obecnością. Wieczorem w trakcie obchodu minąłem się z doktorkiem. Przystał na moment i chwilę rozmawialiśmy. Powiedział mi, że Ortiz źle się czuje. Narzekał na duże bóle głowy i kości. Nie był w stanie wstać o własnych siłach i dlatego wezwał Hearta. Ciągle byłem w pobliżu i nie widziałem, żeby wychodził z jego pokoju. Może to coś poważnego? 

  Cinta po usłyszeniu tych słów zmarszczyła brwi. Jej zdziwienie nie trwało długo. Z tego stanu wyrwała ją mina Ashera, która bez wątpienia malowała na jego twarzy zmartwienie. Lekko otworzyła usta. Kiedy już miała coś powiedzieć Belfair zwrócił się do Johnsona. Poczekała aż skończy. 

– Skoro jesteś tak doinformowany, to nie będziesz mieć nic przeciwko, żeby zanieść im tace z jedzeniem, prawda? Przy okazji zapytaj się doktorka, czy Ortiz szybko wróci do zdrowia i co właściwie mu jest. Nie chcemy na tym statku przewozić żadnego choróbska. 

–  Tak jest – Odpowiedział, po czym odwrócił się na pięcie w kierunku kucharza. Poprosił go o dwie racje pożywienia, a następnie skierował się do wyjścia z kafeterii. Parę minut później już wszyscy obecni cieszyli się ciepłym obiadem. Tym razem zaserwowano specjał szefa kuchni, fasolę z kiełbasą w sosie pomidorowym i świeżutkim ryżem.

  Cinta ciągle patrzyła na spochmurniałą twarz Ashera, ale tym razem nikt nie przeszkodził jej w zadaniu pytania. 

– Wszystko w porządku? – Zwróciła się w jego stronę tak, że był pewien, iż mówi właśnie do niego. Czyżby aż tak bardzo miał problemy z maskowaniem swoich myśli? 

– N-Nie. To nic takiego. – Odpowiedział, próbując ją zbyć. Miał wielką nadzieję, że odpuści, a on znowu będzie mógł wrócić do rozmyślań. 

– Przecież widzę, że nad czymś się zastanawiasz. Co się stało? Źle się czujesz? Jeśli tak, to powiedz mi, bo inaczej nie będę w stanie ci pomóc. 

– Zastanawiam się nad wczorajszą rozmową z Gauthier. Wydaje mi się, że coś przed nami ukrywają. 

– Asher, ty i ten twój sceptycyzm. – Westchnął głośno Belfair. – Aquila wcale nie jest taka zła, każdy kiedyś musi się przewrócić i otrzepać z siebie kurz. To nic strasznego. 

  Kobieta w dalszym ciągu spokojnie słuchała każdego słowa pilota. Nie oceniała go. Chciała dowiedzieć się, co chodzi mu po głowie i jak mogłaby mu pomóc rozwiać wątpliwości. Mężczyzna zauważył to i zaczął kontynuować. 

– Zastanawiam się, o co mogło jej chodzić. Powiedziała, że nie może doczekać się dostawy kolejnych obiektów, a przecież przewoziliśmy tylko jednego potwora, który w dodatku jest już martwy. Jeszcze ta choroba Ortiza. Zastanawiam się, czy te elementy układanki łączą się w całość.

  Na te słowa przybrała zatroskaną minę. Kąciki ust uniosły się w górę, tworząc lekki uśmiech. – Na pewno chodziło o próbki, które pobraliśmy ze zwłok. Co do choroby, to sam widzisz, że ty i ja czujemy się dobrze, a przecież pracowaliśmy przy ciele. Mieliśmy z nim dłuższy kontakt niż Ortiz. Pewnie złapał jakąś niegroźną chorobę na Ganimedesie, która teraz zbiera żniwo. Zobaczysz, że dolecimy na Aquilę i wszystko będzie… – Nie dokończyła. Nagle na terenie całego statku rozległ się głośny alarm, któremu towarzyszyły migające na czerwono lampy. 

  Wszyscy zerwali się na równe nogi i z wielkim zdezorientowaniem rozglądali się po sobie, zastanawiając się, o co może chodzić. 

  Jeden z magazynierów postanowił zgrywać w tej sytuacji eksperta. Nie miał krzty wątpliwości, że to sprawa natury technicznej. Nie miał żadnych hamulców w dzieleniu się tą “wiedzą” z innymi członkami. – To awaria silnika, mówię wam! Zaraz wszyscy zginiemy i nawet nie będziemy wiedzieć, co nas zabiło! – W kafeterii rozbrzmiały desperackie krzyki. 

– Chłopcze, gdyby to był silnik, to już byśmy ze sobą nie rozmawiali. Nadświetlna rozerwałaby statek na malutkie kawałeczki. To musi być coś innego – Uspokajał Belfair. 

  W tym chaosie ciężko było się skupić. Z opóźnieniem Asher zdał sobie sprawę co najprawdopodobniej wywołało alarm. Szybko się obrócił i powiedział: – To na pewno Johnson włączył alarm. Musimy się pospieszyć! 

  Minęło raptem kilkanaście sekund, a oni byli już przy kwaterach załogi i próbowali dopatrzeć się jakichś śladów. Ich wzrok przykuły wpół otwarte drzwi do pokoju Ortiza. Z wnętrza pomieszczenia wystawała zakrwawiona ręka technika. Na ziemi leżały rozwalone tace z jedzeniem, jak gdyby ktoś po prostu nimi rzucił. Ziarna lepkiego ryżu obmalowały szarą ścianę, a kawałki fasoli były praktycznie wszędzie.

  Weszli do środka i zauważyli dwa ciała. W głębi pokoju znajdowały się zwłoki Hearta. Nikt nie miał wątpliwości, że nie żyje. Ich uwagę skupił za to śmiertelnie ranny Johnson. Dłoń wystająca zza drzwi należała właśnie do niego. Jego brzuch przebito na wylot. Ciężko było określić, czego użyto, aby zadać tak rozległą ranę. Poniżej mostka znajdowała się jedynie okrągła, średnich rozmiarów dziura. Krew strugami sączyła się z obrzydliwej rany. Ciecz przybrała nienaturalnie ciemny kolor. Wszyscy obecni widzieli jak powoli z oczu mężczyzny ucieka życie i nie byli w stanie nic z tym zrobić. 

  Asher jako jedyny wydawał się niezwykle opanowany. Próbował wydobyć z rannego jakiekolwiek informacje, które w niedalekiej przyszłości mogłyby okazać się przydatne. – Co tu się do cholery wydarzyło?! Kto ci to zrobił?! – Zapytał zdenerwowany. Johnson próbował odpowiedzieć, lecz zamiast sensownych słów był w stanie sklecić tylko kilka chrząknięć. Zupełnie tak jakby kość stanęła mu głęboko w gardle. 

  Po chwili, delikatnym ruchem ręki przyciągnął do siebie Ashera. Usłyszał on krótkie chrypliwe hasło, które po wytężeniu umysłu stało się dla niego jasne. – O-Ortiz… On… Uciek… – Ostatkiem sił pokazał wskazującym palcem otwartą kratę wentylacji. Po czym jego dłoń  bezwładnie opadła. Johnson leżał martwy we własnej kałuży krwi.  

  Dopiero teraz zainteresowali się zmasakrowanym ciałem doktora Hearta. Asher wszedł powoli do pomieszczenia, a tuż za nim podążał Belfair. Obaj schylili się nad rozczłonkowanym medykiem, któremu brakowało obu rąk. Podobnie jak w przypadku Johnsona przez szczątki prześwitywała charakterystyczna krwawa dziura. 

  W miejscu, gdzie powinny być kończyny rozciągał się długi ślad wyschniętego płynu. Wyglądało to tak, jakby ktoś w wielkim pośpiechu machnął obojętnie pędzlem namoczonym ciemno-czerwoną farbą. Szybko zrozumieli, że prowadził on wprost do otwartej wentylacji, o której ostatnimi resztkami sił wspominał technik. Szybko wymienili się zakłopotanymi spojrzeniami. 

– Kurwa mać, nic z tego nie rozumiem. Jakim cudem Ortiz mógł zabić dwójkę naszych ludzi? Przecież to niemożliwe. Widziałeś te rany, prawda? Tego nie byłby w stanie zrobić, żaden człowiek, a już zwłaszcza taki jak on. – Powiedział Asher bacznie rozglądając się wokół. Czyżby intuicja, ukryty zmysł podpowiadał mu, że coś przegapili? A być może po prostu obudził się w nim strach, którego nie czuł od bardzo dawna. Nie był w stanie odpowiedzieć sobie na to pytanie. 

  Belfair jeszcze przez chwilę wpatrywał się w niego, próbując znaleźć jakiś rozsądny argument. Wiedział, iż Asher od samego początku nie był przekonany do zlecenia. Ciągle miał wrażenie, że pilot szuka tylko pretekstu, aby zwalić wszystko na nowego pracodawcę. Z tego też powodu nie chciał, a nawet nie mógł pozostawić tego bez komentarza. Chciał uspokoić zarówno siebie jak i kolegę. Potrzebował racjonalnego wytłumaczenia, które pozwoliłoby mu odetchnąć, chociaż na moment, nawet gdyby nie miał w tym wszystkim racji. Nagle nad jego głową zapaliła się niewidoczna dla nikogo żarówka. Zdecydowanie wpadł na jakiś pomysł. 

– Może – Na moment się zatrzymał. Próbował jeszcze raz powiedzieć to sobie wszystko w głowie. Musiał mieć pewność, że niczego nie zepsuje. – Może Ortiz ukradł jakąś cięższą strzelbę, mniej więcej po tym jak kazaliście mu wrócić na górny pokład. Z Cintą mówiliście, że dostał jakiegoś szoku. Załóżmy, że poprzestawiało mu się coś we łbie i teraz widzi w nas swoich wrogów. To prawdopodobny scenariusz. 

– A widziałeś tu gdzieś jakieś ślady amunicji? Przy tak kruchym celu, jak człowiek znaleźlibyśmy jakieś dziury w ścianach. Mów co chcesz Belfair, ale coś tu cuchnie i wcale nie mam tu na myśli naszych kolegów. Powinniśmy jak najszybciej się zgrupować i znaleźć Ortiza. Tylko on może odpowiedzieć nam na wszystkie pytania. 

  Wyszli z pokoju i spotkali stojących na korytarzu członków załogi. Wśród nich znajdowało się dwóch ochroniarzy oraz Cinta. Do tych pierwszych podszedł szybkim krokiem Belfair, po czym wydał im polecenie: – Panowie za 5 minut chcę widzieć wszystkich pozostałych przy życiu na mostku. Pójdziecie do maszynowni i weźmiecie ze sobą Thomsona, bo jeśli się nie mylę, to właśnie on nadzoruje pracę silników. W razie jakichkolwiek problemów zezwalam na użycie broni palnej, a w sytuacji zagrożenia życia na eksterminację. 

  Skinęli na potwierdzenie. Dwóch dobrze zbudowanych mężczyzn ubranych w ciężkie pancerze odwrócili się i zaczęli iść truchtem w stronę spiralnych schodów, które prowadziły na dolny pokład. Po chwili całkowicie zniknęli wszystkim z widoku. Wszyscy bez słowa zaczęli podążać za Asherem, który był już w drodze na mostek. 

  Rozmawiali o dostępnych opcjach. Zastanawiali się co tak właściwie może im zagrażać i w jaki sposób mogą się tego pozbyć. Choć poszlaki istniały, to według nich nie spinały się w całość. Nie tworzyły spójnej historii, dzięki której poznaliby prawdę. Wiedzieli jedynie tyle, że Ortiz najprawdopodobniej przeżył, opuszczając pokój przez tunel wentylacyjny. Nie byli jednak w stanie zrozumieć, w jakich okolicznościach doktor Heart i Johnson stracili swoje życia. Nawet jeśli za wszystkim miał stać zbuntowany magazynier, to jakim cudem doprowadził do tak rozległych obrażeń? Nie byli w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Rozmawiali w kółko o tym samym, mając nadzieję, że w końcu wpadną na jakiś nowy trop. Być może zdążyliby coś odkryć, gdyby w pomieszczeniu nie rozległo się głośne regularne pikanie. Z każdą sekundą wydawało się coraz głośniejsze. Nikt nie miał wątpliwości, że dźwięk dochodził z przenośnego panelu skafandra Belfaira. Ktoś próbował nawiązać z nim łączność. Za każdym razem, kiedy ktoś próbował zrobić coś podobnego, urządzenie zaczynało generować irytujący dźwięk. Przypominał kroplę spadającą z kranu do napełnionej wodą wanny. Przez chwilę rozchodził się po otoczeniu, aby następnie zniknąć. 

  Kapitan szybkim gestem stuknął w ekran, włączając tryb głośnomówiący. Z małego ekranu zaczął wyświetlać się miniaturowy hologram jednego z ochroniarzy, nadającego transmisję. Wyglądało na to, że wszystko z nim w porządku. 

– McKeen, jak wygląda sytuacja? – Zapytał spokojnym głosem ochroniarza. 

– Sir, sprawdziliśmy okolicę i wygląda na to, że jest bezpiecznie. Kiedy dotarliśmy do maszynowni czekał tam na nas nieźle zdziwiony Thomson. Na szczęście wszystko z nim w porządku. Zaraz u was będziemy. 

– Odezwijcie się do nas, jak już będziecie na górnym pokładzie. 

– Tak zro… – Nie zdołał odpowiedzieć. Przerwało mu głośne metaliczne stuknięcie, którego nie byli w stanie rozpoznać będący na mostku załoganci. Błękitno-przeźroczysta postać wyciągnęła mały karabinek i dynamicznie zaczęła rozglądać się wokół. – Kurwa, słyszeliście to?! Harris broń w gotowości! Thomson stań za nami i nawet nie myśl o tym, żeby się wychylać. – Nagle przygotowany do boju ochroniarz oniemiał. Powoli opuszczał naładowany oręż, wpatrując się w jeden konkretny punkt. – O Boże… Z jakiego piekła wypełzłaś poczwaro?! – Odpowiedzią nie była cisza, ani żadne słowa. Rozległ się głośny basowy wrzask. Każdy, kto chociaż raz oglądał horror, w którym bohatera obdzierano ze skóry zrozumie, o co chodzi. Nie było to brzmienie, mające wystraszyć ofiary. Był to istny krzyk agonalny, utwierdzający w przekonaniu, że cokolwiek wydało z siebie tak przeraźliwy dźwięk, jednocześnie bardzo cierpiało. 

  Zanim transmisja się zakończyła usłyszeli zaledwie dwa strzały wyprowadzone przez drugiego ochroniarza. Pojawiły się jeszcze krótkie piski, a po nich zaobserwowali rozpad hologramu. 

  Wszyscy stali w bezruchu, wpatrując się w Belfaira, który chwilę wcześniej udostępniał obraz McKeena. Cisza, jaka panowała na mostku była zabójcza. Przerażenie malowało się na twarzy każdego. Nikt nie miał pojęcia co czyha na nich w ciemnościach i skąd w ogóle się to wzięło. Nawet kapitan statku przestał już tłumaczyć wszystkie wydarzenia. 

  W ich głowach zaczęło rodzić się pytanie. Czy, aby na pewno są tutaj bezpieczni? Do swojej dyspozycji mieli jedynie kilka lekkich pistoletów schowanych w szafkach. Cięższy sprzęt znajdował się na dole, gdzie aktualnie nie było bezpiecznie. 

  Cinta jako jedyna przerwała zmowę postoju i krążyła wokół stołu, patrząc od czasu do czasu we wszystkie możliwe kierunki. Raz szukała odpowiedzi w ścianach, a za drugim razem wyszukiwała ich w oczach Ashera. W końcu zatrzymała się i klasnęła tak głośno, że wszyscy spojrzeli w jej stronę. 

– Jesteście przestraszeni… rozumiem to. – Zaczęła powoli spacerować, zerkając na wszystkich. – Sama nie mam bladego pojęcia, co o tym wszystkim myśleć. Ale naprawdę uważacie, że jesteśmy tu bezpieczni? Musimy coś zrobić albo… to coś odpowiedzialne za cały ten chaos, zrobi nam krzywdę. Musimy powiadomić… Aquilę. 

– No to dlaczego mówisz o tym dopiero teraz! Czekałaś na jakieś specjalnie zaproszenie? – Odezwał się pretensjonalnie jeden z magazynierów. Nazywał się Blogin. – Jesteśmy tu od kilkunastu minut i dopiero teraz na to wpadłaś? 

– To… wcale nie jest takie proste jak może się wydawać. 

– Jak to nie? Podchodzisz do konsoli przy kokpicie i wybierasz połączenie. Ot cała filozofia. 

– Przypominam ci, że mówimy tu o elitarnej, chronionej stacji badawczej, która prowadzi interesy z poważnymi spółkami. Myślisz, że byle kto, tak po prostu może się z nimi skontaktować? W dowolnym miejscu i czasie? Do tego potrzebny jest specjalny czip z kodami, który umożliwia bezpieczną komunikację. Problem w tym, że został w laboratorium i… 

– Dość! Nie chcę tego słyszeć! – Warknął bez zastanowienia Belfair, przerywając wywód Cinty. – Mamy totalnie przesrane, a ty chcesz jeszcze bardziej wszystko komplikować? 

– Musimy powiadomić Aquilę o tym, co tu zaszło. Tylko oni są w stanie nam pomóc. Jeżeli nic nie zrobimy, to umrzemy. Nie rozumiecie tego?! – Pani doktor desperacko próbowała dotrzeć do członków załogi. Prawie wszyscy mieli jednak podobne zdanie co kapitan. Opuszczenie mostka pod żadnym pozorem nie wchodziło w grę. Z ich perspektywy, wyjście z bezpiecznej strefy zwiększało prawdopodobieństwo śmierci. – Chyba sobie żartujecie… – Parsknęła. – Otwórzcie mi drzwi! Sama pójdę do tego cholernego laboratorium, sama powiadomię Aquilę i sama uratuję wasze dupska!

  Z ciszy postanowił wyrwać się także Asher, który podobnie jak Cinta nie widział innego rozwiązania tej sytuacji. Podszedł do jednej z szafek, schylił się i wklepał szybko kod dostępu. Schowek zadyszał, udostępniając mu swoje wnętrze. Wyciągnął z niego mały pistolet, co nie umknęło uwadzę kilku osób. 

– Co ty do cholery robisz?! – Zapytał ostro wkurzony Blogin. 

– To samo, co Cinta. Idę uratować wasze żałosne dupska. Ktoś w końcu musi to zrobić. 

  Nie zwracając uwagi na resztę zatrzymali się przy drzwiach wyjściowych. Na samym ich środku wyświetlał się czerwony napis: zamknięte. Oznaczał to, że nie otworzą się automatycznie. W pierwszej kolejności należało skorzystać z głównego panelu przy kokpicie, który zdalnie usuwał blokadę. Zapomnieli o tym i przez to byli w pełni zależni od Belfaira i reszty zgrai. Nie mogli mieć pewności, czy tak po prostu ich puszczą. Potrzebowali karty kapitana. 

  Asher lekko obrócił się w stronę pulpitu dowodzącego. Cicho westchnął i wskazał palcem na konsolę. – Otwórz nam drzwi Belfair. Dobrze wiesz, że siedząc tu nic nie zdziałamy. Dwie osoby wystarczą, żeby przesłać sygnał do Aquilli. – Cisza. Nie usłyszał, a może pytanie na tyle go rozjuszyło, że nie miał ochoty na nie odpowiadać? Co powinni zrobić? Asher schował swój pistolet do kabury, gdzie bezpiecznie czekał na awaryjny moment. Głęboko zastanawiał się, czy przypadkiem się w nim właśnie nie znalazł. Mimo to, próbował przemówić mu do rozsądku. – Po prostu otwórz te cholerne drzwi. O nic więcej cię nie proszę. 

– Niech będzie, ale po waszym wyjściu ponownie je zamykam. Odblokuję je dopiero wtedy, kiedy uda wam się załatwić sprawę w medyku. Nie mogę i nie chcę ryzykować, że sprowadzicie na nas kłopoty, nie mając żadnej karty przetargowej. To wasza ostatnia szansa na wycofanie się. 

  Na twarzy pilota pojawił się prawie niewidoczny uśmiech, choć Cinta miała wrażenie, że jego twarz wygląda teraz jakoś inaczej. Przestał patrzeć w stronę konsoli i ponownie wlepiał oczy w czerwony napis. – Otwieraj. – Rzucił, po czym płomienny kolor zmienił się w jasną zieleń. Drzwi powoli się rozstąpiły, ukazując im dalszą część statku. 

  Wszystkie pomieszczenia oprócz mostka regularnie oświetlano czerwonym blaskiem lamp znajdujących się w różnych częściach pokładu. Zastępowały normalne oświetlenie, znacznie przyciemniając otoczenie. Blisko sufitu przymocowano lampy, a przy podłodze umieszczono małe prostokątne szkiełka, które co jakiś czas wypluwały krwiste światło, tworząc długi rządek czerwieni, wybijający się spośród mroku. 

  Na szczęście każdy ubiór nawet ten lekki, przeznaczony do spacerowania po statku i spania, miał wbudowaną w sobie latarkę. Natychmiast je wyłączyli, zwiększając zakres widzenia. Asher bez większego zastanowienia chciał pójść w stronę kręconych schodów, aby jak najszybciej dostać się do laboratorium. Szybko jednak zatrzymała go Cinta, która patrzyła na niego zdeterminowana. 

– Najpierw musimy wrócić do pokoju Ortiza. – Tym razem nie potrafił ukryć zdziwienia. Dlaczego mieliby sobie utrudniać drogę, narażając się na napotkanie czegoś niebezpiecznego. 

– Przecież już w nim byliśmy. Po co chcesz tam wracać? 

– Heart przez całą noc badał tego waszego magazyniera, tak? Johnson wspominał, że pogorszyło mu się w nocy, czyli kilkanaście godzin po tym jak go zbadałam. W jego ciele musiało dojść do… Sama nie wiem czego. Mutacji? Coś musiało wywołać u niego… Doktor z całą pewnością prowadził rejestr pacjenta, który na bieżąco aktualizował. Jeżeli pobiorę dane z jego datapadu, to dowiem się, co wydarzyło się z Ortizem. Pomożesz mi? 

– Okej, ale załatwmy to szybko.

  Ruszyli do kwatery, w której ostatnim razem przywitał ich nieprzyjemny widok zmasakrowanych ciał. Cinta przez całą drogę starała się iść tuż za Asherem, nie odstępując go na krok. Jako jedyny posiadał broń, tworząc iluzję bezpieczeństwa. Było to dla niej uspokajające, czuła że przy nim nic mu nie grozi. 

  Po chwili dotarli na miejsce. Kobieta zupełnie nagle, bez żadnego ostrzeżenia wbiegła do środka pokoju nawet się nie obracając. Zrobiła to tak szybko, że pistolet chowający się w kaburze niemal natychmiast dostał się do rąk mężczyzny. 

– Następnym razem możesz mnie ostrzec, że zamierzasz wparować bezmyślnie do kwatery. – Oparł się o framugę, obserwując jak medyczka przetrzepuje kieszenie Hearta. 

– Sam mówiłeś, żebyśmy uwinęli się z tym szybko. Po prostu wykonałam twoje polecenie. 

– A gdyby w środku coś było? Czaiło się na nas i zaatakowało w najmniej spodziewanym momencie? 

– Wtedy już byśmy ze sobą nie rozmawiali. – Odwróciła się, obdarzając go lekkim uśmiechem, po czym wróciła do przeszukiwania. – Słuchaj, doceniam troskę, ale powinniśmy skupić się na znalezieniu… – Jej ręka powędrowała pod plecy trupa i na chwilę się zatrzymała. – Chyba coś mam. – Korzystając z siły przewróciła go na brzuch i sięgnęła do tylnej szerokiej kieszeni. Wyciągnęła z niej tablet, którego ekran wkrótce zaczął wypełniać się linijkami tekstu. – Działa. – Powoli wstała. – Teraz stąd spieprzajmy. – Szepnęła, jakby mówiąc bardziej do siebie niżeli kompana stojącego przed wejściem. 

  Mimowolnie się zatrzymała. Zastygła w ruchu, jakby ktoś zatrzymał dla niej czas. Głośno przełknęła ślinę, kierując wzrok na twarz kompana. Ten w odwecie lekko się skrzywił. Coś ją przestraszyło, ale nie miał pojęcia co. Odruchowo się odwrócił, myśląc że coś się za nim pojawiło, ale nie. Korytarz był tak samo pusty jak kilka minut wcześniej. 

Przerywając ciszę w końcu zapytał – Coś się stało? – W odpowiedzi powoli przytaknęła głową. 

– Ciało Johnsona zniknęło! Nie ma go! Mówiliście, że nie żyje, jak to możliwe?! 

  Nie wierząc własnym uszom sam na chwilę zadrżał. Upewnił się, czy Cincie coś się nie przewidziało. Wsadził głowę zza otwarte drzwi, lecz za nimi nic już nie było. Jedynie nienaturalnie wyglądająca krew, która w konsystencji przypominała smar. 

– Nie mam pojęcia i nie wiem, czy chcę wiedzieć. Chodźmy stąd i to już! 

  Niedługo później stali już na samym końcu górnego pokładu. Przed nimi rozpościerała się winda, która po włączeniu alarmu została automatycznie zablokowana. W obecnej sytuacji nie mieli zaplecza, aby ją odblokować. Musieli pójść w stronę spiralnych schodów mieszczących się w lewym, jak i prawym rogu pomieszczenia. Gdy mieli już za sobą kilka stopni, usłyszeli znajomy irytujący dźwięk. Komunikator poinformował Ashera o nadchodzącym połączeniu. 

  Zaakceptował je i od razu usłyszał: – Cholera, gdzie wy jesteście?! Nie wykrywam waszej sygnatury cieplnej… – “Comshi” nie należało do najnowszych i nie było to żadną tajemnicą. Statek nie posiadał kamer, lecz czujniki cieplne, które umieszczono w wentylacji i we wszystkich pomieszczeniach w dolnym pokładzie. Kiedy sytuacja stawała się kryzysowa, osoby znajdujące się na poziomie mostka były niewidoczne. 

– Na chwilę zatrzymaliśmy się u Ortiza. Zebraliśmy dane, a teraz idziemy do medyka.

– Radzę wam się pospieszyć! Wykrywam jakieś ruchy w wentylacji.  Cokolwiek to jest, poruszają się powoli, a nawet powiedziałbym, że chodzą w kółko, ale… Kto wie, kiedy im się to odwidzi. 

– Same problemy. Swoją drogą ciało Johnsona gdzieś zniknęło. Może on też gdzieś tam jest? 

– Spróbuję wykryć go po identyfikatorze. Powiadomię was jak zauważę coś niepokojącego. W razie czego pozostaje na łączach – Na sam koniec dodał: – Nie lubię się powtarzać, ale pospieszcie się na litość boską!  

  Na dół dotarli bezpiecznie. Pomimo dużego zamieszania, ładownia wyglądała na nietkniętą. Obok siebie stały przymocowane do uchwytów skrzynie. Te większe stanowiły podstawę, na której znajdowało się kilka mniejszych pojemników. Razem tworzyły różnorakie kształty, zasłaniając duży hangar. Cel był prosty. Wystarczyło przejść przez jakieś 300-350 metrów do podwójnych drzwi. Wejść do środka i zablokować je od wewnątrz. System wykrywania ruchu połączony z wrotami powinien zostać dezaktywowany w momencie włączenia się alarmu. Dla Ashera i Cinty oznaczało to mniej więcej to, że przed dostaniem się do środka będą musieli podważyć drzwi, aby te w ogóle chciały się odblokować. Szybka, lecz ryzykowna robota. Hałas mógłby w tym czasie przyciągnąć nieproszonych gości. 

  Ciągłe rozmyślania przerwał nie kto inny, jak Belfair. Zaczął dynamicznie. Darował sobie przywitania i bezsensowną gadkę. Przyszedł do nich z prawdziwymi konkretami. – Mam dla was dobrą i złą wiadomość, którą chcecie usłyszeć pierwszą? – Spojrzeli na siebie w ciszy. Cinta podeszła dwa kroki bliżej do Ashera. 

– Może zaczniemy od tej dobrej? 

– Próbujemy rozładować atmosferę, co? Na razie nic wam nie grozi. Unikajcie otwartych przestrzeni, przechodźcie obok skrzyń, a nic wam się nie stanie. 

– A jaka jest ta zła wiadomość? – Odrzekł pilot. W międzyczasie zdążyli przytulić się do jednego z pakunków. Powolnym krokiem podążali naprzód wzdłuż czerwonych święcących pasków. 

– Sprawdziłem ten identyfikator, chociaż tak właściwie to identyfikatory. – W jego głosie rozbrzmiała wyjątkowo powaga. Belferowi zdarzało się żartować w sytuacjach kryzysowych i to nierzadko. Ta z pewnością do takich należała. Mimo to odpuścił sobie kiepskie żarty. 

– Ortiz, Johnson, McKeen, Williams, Jenkins. – Wymieniał po kolei. – Wszystkich uznaliśmy za zmarłych i wszyscy jakimś cudem poruszają się teraz po wentylacji. Ktoś ma jakiś pomysł, o co w tym chodzi? 

–  Niemożliwe – Wyszeptała drżącym głosem Cinta. – Ja już chyba wiem, o co tu… – Głośny trzask rozbijającego się metalu o podłogę rozniósł się po powierzchni całej hali. Kobieta natychmiast zapomniała o tym, że przed momentem jeszcze coś mówiła. Asher w ciągu sekundy przyciszył głos Belfaira, który stał się niesłyszalny dla każdego, kto nie był tuż przy nim. 

– Pamiętacie tę dobrą wiadomość, o której wam mówiłem? Zapomnijcie o niej, bo teraz to jesteście w ciemnej dupie. Pięć sztuk wylazło z wentylacji i pędzą w stronę windy. Są przy lewym skrzydle ładunkowym. – W trakcie trwającej ciszy pędzili naprzód. Byli już mniej więcej w połowie drogi. – Jeden obchodzi was od tyłu… Skręćcie w lewo i to już! – Znaleźli się w samym środku pomieszczenia, gdzie cztery skrzynie tworzyły razem duży wysoki kwadrat. Gdyby teraz stanęli, to i tak nie byliby w stanie przez nie nic zobaczyć – Teraz spokojnie, obejdźcie ładunek z prawej strony i powoli bezszelestnie idźcie w stronę głównych drzwi. 

  Nim się obejrzeli byli już przed głównymi drzwiami. Za sobą słyszeli trzaski, bulgoty niewiadomego pochodzenia, agonalne wrzaski, dźwięki wyjęte żywcem z horroru. Coś regularnie przewracało skrzynie, szamotało się między ciasnymi alejkami sprzętu. Z każdą sekundą oboje bali się coraz bardziej. Obawa wzrastała, kiedy tajemnicze odgłosy zdawały się do nich powoli zbliżać. Czas im się kończył, a oni musieli działać jak najszybciej. 

– Słuchaj mnie teraz uważnie, widzisz tamtą półkę naprzeciwko? – Cinta delikatnie pokiwała głową. – Spróbuj znaleźć tam coś do podważenia. Ja zajmę się drzwiami. Przy odrobinie szczęścia uda nam się to załatwić bez żadnego sprzętu. 

  Pilot przyłożył obie ręce do delikatnej szpary znajdującej się pośrodku przejścia. Z całych sił zaczął ją powoli rozszerzać z myślą, że zawiasy zaczną mimowolnie puszczać. Choć drzwi cicho drgały, strzelały, a w pewnym momencie nawet trochę się poruszyły, to było to zbyt mało. Asher nie miał wystarczającej siły. Na szczęście w odpowiednim czasie przyszła Cinta, która znalazła łom i wręczyła go kompanowi. Dzięki niemu opór całkowicie ustał. 

  Ich oczom ukazał się pokój badawczy. Weszli do niego powolnym krokiem, rozglądając się wokół. 

– Udało nam się. –  

– Nie tak szybko – Przerwał jej Belfair. 

  Nastąpiła cisza. Jakby wszystko, co działo się przed chwilą było jedynie odgrywaną sceną, która nagle została przerwana. Próbowali nasłuchiwać, analizować, próbowali doszukać się jakiegoś szmeru, lecz bezskutecznie. Zupełnie znikąd w powietrzu pojawił się odrażający zapach stęchlizny. Odwrócili wzrok od panującej w ładowni ciemności. Oboje mocno się skrzywili, o mało nie wymiotując. 

  Niespodziewanie usłyszeli ostre charczenie dobiegające zza otwartych drzwi. Cinta kojarzyła skądś ten dźwięk. Kiedy była mała ojciec zabrał ją do kina na straszny film, w którym jedna z głównych postaci została uduszona. W trakcie powolnej agonii brzmiała łudząco podobnie. Walczyła o każdy oddech, próbowała przepuścić przez gardło, chociaż małą część tlenu. Nie wykonując gwałtownych ruchów ponownie spojrzeli w stronę ciemności. 

  Para czerwono-krwistych ślepi patrzyła prosto na nich. W świetle lamp awaryjnych byli w stanie dojrzeć więcej niż z początku się spodziewali. Powyginana wychudzona sylwetka trzymała ich na dystans. Nie poruszała się. Na jej twarzy nie wypisywały się żadne emocje. Spory obślizgły jęzor wystawał ze zniekształconej szczęki, która pod żadnym względem nie przypominała ludzkiej. Opadała w nienaturalny sposób, niemożliwy dla człowieka. Z końcówki języka kapała powoli czarna maź. Niezależnie od tego oboje mieli głębokie przeczucie, że gdzieś już ją widzieli. Brak obu rąk wywołał u nich znajome wspomnienie. W dodatku dziura na środku brzucha przypominała tę, jaką posiadali zmarli załoganci. 

  Skóra stwora była blada jak u honorowego krwiodawcy. Nie miała żadnych śladów po włosach. Przylegała starannie do kości przypominając wyglądem mocno sflaczały balon, w którym zachowały się resztki helu.

– C-Coś jest nie tak. Wszystko u was dobrze? – Zapytał przepełniony wątpliwościami. Ekran na ręce Ashera jedynie lekko się podświetlił. – Wykrywam u was jakieś dodatkowe źródło cieplne. Powinno być tuż przed wami. 

  Bez uprzedzenia zmasakrowane monstrum zaczęło w nienaturalny sposób drżeć. Głowa w szybkim tempie przechylała się z lewej strony na prawą. Język zaczął się powoli poruszać: w górę i w dół. Jak winda, którą ktoś notorycznie wzywał z piątego piętra na czwarte, i tak w kółko. Usłyszeli głośne trzaski kręgosłupa, kiedy ciało zaczęło przechylać się do tyłu. Po niedługim czasie dynamicznie się wyprostowało. Potwór wrzasnął głośno, aż usłyszeli szybki stukot kończyć zbliżający się do medyka. Krzykiem sprowadził na nich resztę towarzystwa, które wcześniej wydawało się nie zwracać na nich uwagi. Dosłownie 2-3 sekundy podłużny jęzor wysunął się do przodu, obejmując szyję Cinty. Kobieta zaczęła się dławić, z całych sił próbując wyrwać się z obślizgłego objęcia. Asher wyciągnął szybko pistolet, aby pociągnąć za spust. Zero reakcji. Broń się zacięła, a on nie miał czasu, aby ręcznie ją skalibrować. Wtedy usłyszał: 

– Na prawo od drzwi jest konsola ręczna! Zamknij te jebane drzwi, zanim będzie za późno! 

  Bez wahania się podszedł do konsoli. Kątem oka spojrzał na Cintę i zobaczył, iż stwór powoli przyciągał ją do siebie. Z ciemności słyszał dźwięki biegnących rywali. W konsoli pojawiła się animacja drzwi, która ręcznie musiała zostać dokończona. Wystarczyło jedynie przeciągnąć palec z lewej i prawej strony do samego środka. W ułamku sekundy rozległ się syk. Światło nad drzwiami zamigotało, po czym te błyskawicznie się zamknęły, odcinając gigantyczny ozór. Wraz z nim na ziemię upadła także pani doktor. 

  Asher rzucił się w jej stronę, żeby sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku. – Nic ci się nie stało?! 

  Z początku w ramach odpowiedzi usłyszał kaszel. Panicznie próbowała złapać powietrze, sapiąc przy tym jak buldożer. Chwycił za galaretowaty jęzor, uwalniając jej gardło. Wyciągnęła przed siebie dłonie jakby chciała złapać tlen do własnych rąk. Nie trzeba było długo czekać na to, aż jej stan trochę się uspokoi.–  B-Boże… myślałam, że t-to coś… zrobi mi krzywdę… dziękuję… – Złapał ją pod ramię i powoli pomógł wstać. – Swoją drogą… co to było?

  Wzruszył ramionami. Drzwi stanowiły jedynie wejście do azylu, w jakim przyszło im się znaleźć. Wytrzymały metal oddzielał ich od śmiertelnego niebezpieczeństwa. 

  Głuchy dźwięk uderzania metalu o metal wkradł się do środka pomieszczenia, naruszając atmosferę, która zdążyła się przerzedzić. Brutalne trzaski rozchodziły się po całym dolnym pokładzie, nie tylko w pomieszczeniu medycznym. Odgłosy przypominały im krzyki, a przynajmniej tak na początku im się wydawało. W rzeczywistości były to przytłumione, ale wciąż słyszalne stworzenia oddzielone od schronienia. Zupełnie wolne. Brutalne i niezwykle groźne. Nie pozwalały zapomnieć im o tym, gdzie są i w jakiej sytuacji się znaleźli. Na domiar złego, odstępy od uderzeń malały z każdą sekundą. Robiło się coraz głośniej i głośniej, aż w końcu nastała nagła cisza. 

– Wycofują się! – Wykrzyczał triumfalnie Belfair. W tle słychać było ciche wiwaty załogi. –Powtarzam – wyco… – Zamilkł. Ślinę przełknął tak głośno, że zdołali to usłyszeć. – Przygotować się na obronę! Szybko kurwa, nie słyszycie co powiedziałem?! Broń w gotowości. Raz-dwa. Stwórzcie zwarty szyk i czekajcie na mój rozkaz. – W tle słychać było głośny oddech kapitana. – To mój statek i moja załoga – Wyszeptał do siebie. – Asher, cokolwiek mieliście zrobić, pospieszcie się. Mamy towarzystwo i nie wiem, jak długo się utrzymamy. – Po tych słowach połączenie zostało zerwane. Komunikacja między dolnym a górnym pokładem poszła w niepamięć. 

  Czas przestał mieć dla nich jakiekolwiek znaczenie. Wszystkie te wydarzenia, w których brali udział trwały wystarczająco długo, aby stracić w tym wszystkim poczucie upływających minut. Nie wiedzieli, czy od rozmowy z kapitanem minęły minuta, czy godzina. Mieli wrażenie, że wszystko, co było wokół nich, nagle bez żadnego ostrzeżenia się zatrzymało. 

  Nie mogli jednak dać się pochłonąć złym myślom. Przyszli tu w jednym celu i mieli zamiar go zrealizować. Oboje stali przed dużym błękitnym hologramem. Przedstawiał kobietę, z którą już wcześniej rozmawiali. Przed nimi stała wirtualna wersja doktor Gauthier.

– Cinto – kiwnęła głową w jej kierunku, następnie dodała – Panie Asher, wedle naszych rachunków powinniście wyłonić się z nadświetlnej za jakieś 11 minut. Już nie możemy się doczekać, żeby was wszystkich powitać. To musiała być męcząca podróż.  – Stali w milczeniu z pełnią powagi gapiąc się wprost na nią. Zmrużyła oczy, po czym lekko się do nich schyliła. – Wyglądacie jakoś niemrawo. Coś się stało?

– Przez cały ten czas robiłaś ze mnie idiotkę… a ja głupia myślałam, że Aquila dzięki tobie się zmieni.  – Wyrwała się w końcu Cinta. 

– O czym ty mówisz? Nasza placówka badawcza nigdy wcześniej nie była tak wydajna jak teraz. Każdego dnia dokonujemy odkryć na miarę galaktyczną. Stanowimy człon, bez którego ludzkość przepadnie i wierzę, że ty też to dostrzegasz. – Powoli schowała ręce za plecami. Nie słyszeli tego, ale mieli wrażenie, że ktoś się do niej odezwał, gdyż na chwilę jej wzrok powędrował w inną stronę. – Czy mogłabyś mi wreszcie powiedzieć, co się stało? 

– Na statku rozprzestrzenił się jakiś wirus. Cała załoga została zainfekowana, zamieniając się w bezrozumne potwory. 

– Przykro mi to słyszeć, nie wiem nawet co mogłabym powiedzieć. Panie Asher, proszę przyjąć moje najszczersze kondolencje. – Ukłoniła się nisko, pozostając przez chwilę w ciszy. Po upływie kilku sekund wróciła do swojej pozy, patrząc na pilota z wesołym grymasem – Może być pan pewien, że zorganizujemy im pochówek godny bohaterów. W końcu… jesteśmy im to winni. Po wyjściu z nadświetlnej zdalnie przekierujemy “Comshi” na naszą stację, żebyście nie musieli się narażać. 

– Poczekaj, nie wspomniałam o najważniejszym. Tak się złożyło, że mieliśmy przy sobie próbkę krwi Ortiza. Porównałam ją z próbkami zwierzęcia, które kazałaś nam przewieźć i wiesz czego się dowiedziałam? W ich żyłach płynęła ta sama lepka maź. – Nie mogąc już ustać w miejscu zaczęła się powoli przemieszczać. Z jednej strony na długą. Pomagało jej to w skupieniu i rozładowaniu emocji, które przeszkadzały w ułożeniu jasnych słów. – To zwierzę miało w sobie pasożyta, a ty doskonale zdawałaś sobie z tego sprawę! Poświęciłaś mnie. Poświęciłaś cały transportowiec łącznie z jego załogą, ty zimna suko! 

– Musiałabym rozkazać załodze zestrzelić “Comshi”, tylko wtedy mogłabyś to nazwać poświęceniem. Ale spokojnie, ja tego nie zrobię. Aquila nie ma w zwyczaju pozbywać się surowców. Zwłaszcza tych, które zostały przez nią własnoręcznie wyhodowane. – Zerknęła na lewy nadgarstek. Znajdowało się na nim urządzenia łudząco przypominające zegarek. Wkrótce potem zadzwonił trzy razy z regularnym odstępem. 

  Statek mocno się zakołysał. Asher i Cinta polecieli na sprzęt znajdujący się tuż za nimi. Chwilę zajęło im doprowadzenie się do porządku. Pilot zerknął na konsolę przy ramieniu. Poważnie zmarszczył brwi. Zniszczona. Oderwał ją od stroju i rzucił w kąt. 

– Do zobaczenia na Aquili – Powiedziała krótko doktor Gauthier, po tym jak udało im się wstać. Jej postać rozpadła się na malutkie błękitne kawałeczki. Projektor zgasł. 

– T-To koniec… – Rozpłakała się. – Jak mogłam być tak głupia? – Zaczęła z dużą siłą uderzać w konsole umieszczone obok. Brała probówki i roztrzaskiwała je o ziemię. – Jak mogłam nie zauważyć, że coś jest nie tak?

  Projektor po upływie minuty, może dwóch zamigotał. Podzielone kawałki przypominające pyłek, powoli zaczęły wytwarzać obraz. Zobaczyli Belfaira, który resztkami sił opierał się o stół. – W-Wszyscy nie żyją. Z-Zostałem już t-tylko ja. – Z każdym słowem powoli dobierał powietrza. Zdawali sobie sprawę, że był w fatalnym stanie. Podejrzewali, że został śmiertelnie ranny. Najmniejsza aktywność sprawiała mu niewyobrażalny ból. Usta wykrzywiały mu się mimowolnie. Mrużył oczy, jakby miało mu to pomóc opanować ciało. Prawą dłonią przyciskał krwawiący najprawdopodobniej brzuch – P-Podsłuchałem w-waszą rozmowę… W-Wiem już wszystko. Musimy działać. L-Lecimy wprost na stację. A-Asher my… i tak nie wyjdziemy z tego żywi. Włączę… nadświetlną. Przebijemy się przez Aquilę i… r-rozpierdolimy stację w drobny mak. 

  Belfair ostatkiem sił schylił się nad kanciastą wajchą. Złapał ją mocno, a następnie szarpnął w górę rozpędzając statek do prędkości nadświetlnej. Zachwiał się do tyłu i upadł bezwładnie na ziemię. 

  Nim statek został ponownie pochłonięty przez niebieski tunel w pierwszej kolejności musiał się rozpędzić. Tak się okazało, że na punkcie kolizyjnym stała Aquila. Nawet najlepszy pilot w galaktyce nie byłby w stanie uniknąć tego zderzenia. Stacja kosmiczna była bez szans, a załoganci skazani na śmierć zamierzali odejść na własnych warunkach.

  Choć czasu było niewiele, to mieli okazję rozmyślać nad swoim potencjalnym losem. Wiedzieli, że dotarcie do placówki badawczej zostanie zwieńczone zamknięciem, izolacją i ciągłymi eksperymentami. Czy komukolwiek zależałoby na tym, aby pozostali ludźmi? Może oni także zostaliby zakażeni? Cieszyli się, że nie będą musieli tego doświadczyć. Spokojnie wyczekiwali momentu zderzenia. 

  Tak jak wcześniej, statkiem zaczęło mocno kołysać. Rozwalone sprzęty laboratoryjne i potłuczone szkło latało po całym pomieszczeniu. “Comshi” pędziło z zawrotną prędkością w stronę Aquili, aż w końcu zatopiło się we wnętrzu stacji. W wyniku wielu wybuchów różne części ośrodka oddzieliły się od macierzystej części, oddalając niektóre kawałki daleko w kosmos. Udało im się. 

Epilog 

  ,,Cosmic Center News”, trzy dni po ataku terrorystycznym na Aquilę 

  Przez ostatnie trzy dni media rozmieszczone w całym kosmosie żywo dyskutowały o wydarzeniach, jakie miały miejsce na Aquili. Z początku wszyscy podejrzewali działanie konkurencji, która wreszcie postanowiła zadziałać, atakując główny ośrodek badawczy firmy Future Industries. Plotki te zostały szybko rozwiane po dostarczeniu dobitnych dowodów od strony poszkodowanej. Do opinii publicznej trafiły nagrania potwierdzające, że za atakiem stała jedna z pracownic marki – doktor Ariel Cinta. Odpłatnie wynajęła załogę transportowca “Comshi”, której ostatecznie nie udało się doprowadzić do zniszczenia placówki. Choć zanotowano wiele uszkodzeń, to Future Industries zapewnia, że naprawa stacji potrwa maksymalnie miesiąc. Potwierdzają także doniesienia o tym, że najważniejszy personel, w tym doktor Gauthier uszli z katastrofy bez szwanku. 

  Z raportów przeprowadzonych przez Aquilę wynika, iż zderzenia ze stacją nie przetrwał żaden z załogantów “Comshi”. Członkowie transportowca poruszali się starym niezdatnym do użytku statkiem, który zawiódł ich w najmniej spodziewanym momencie. Szczegółowa diagnostyka wykazała, że kapsuły ratunkowe nie były wymieniane na pokładzie od lat. Drobna usterka wystarczyła, aby nie zadziałały. 

  Future Industries zdradziło, że zamach nie miał na celu, tylko zniszczyć stacji. Na pokładzie znaleziono żywą broń biologiczną, która najprawdopodobniej miała wywołać infekcję wewnątrz placówki. Na szczęście wyspecjalizowany personel sprostał temu trudnemu zadaniu, zabezpieczając wszystkie próbki. Aquila gwarantuje, że sytuacja została opanowana i zrobi wszystko, co w ich mocy, żeby dowiedzieć się więcej na temat tajemniczego pasożyta, który przebywał na pokładzie transportowca. To wspaniałe, że po tylu kontrowersjach placówka badawcza postanowiła się zrehabilitować.